Rekonesans (za słownikiem PWN) – wstępne rozeznanie się w czymś (1), również rozpoznanie stanowisk i sił nieprzyjaciela na jakimś terenie (2).

Czyli Beskidy i trasa wokół Sopotni Wielkiej. I powiem Wam, że żadnego nieprzyjaciela tam nie było, a jedyne stanowisko które zająłem po tej wyrypie jest takie, że to syte, górskie, kilometry i naprawdę świetne bieganie w terenie.

Rozpoznanie było potrzebne, bo za niecałe 2 miesiące tamtymi szlakami będą biegły ostatnie 33 kilometry górskiego biegu Chudy Wawrzyniec. Nie latałem jeszcze po tych ścieżkach więc podczas ostatniego wypadu w Beskidy wymyśliłem sobie, że pobiegam. Wtedy zabrakło mi dnia więc wróciłem i odrobiłem zaległą robotę.

W minionym tygodniu górski akcent to ponad 60% całkowitej objętości, a jeśli chodzi o przewyższenia to 98% wszystkiego. Czyli naprawdę porządny trening i przy okazji rozpoznanie bojem tras, które mam zamiar pokonać podczas sierpniowego biegu.

O całości i ze szczegółami napiszę w osobnym wpisie – tam pozwolę sobie na malownicze opisy i filozoficzne przemyślenia – tutaj krótka zajawka byście wiedzieli, co działo się w tym konkretnym tygodniu treningowym.

Jeśli czytaliście poprzednie wpisy traktujące o budowaniu planów treningowych to wiecie, że taki tydzień i takie bieganie podpada pod trening specyficzny. Nie zbierałem obciążeń biegając w górach dzień po dniu, ale przyłożyłem raz, a solidnie. Po pierwsze, bo taki był plan, a po drugie, po nie miałem czasu na wyjazd w góry. Żeby ogarnąć to bieganie wystarczył mi jeden dzień wolnego (środa wieczorem dojeżdżam do Ujsoł, spanie, rano na szlak i popołudniu powrót do domu), potem jeden dzień odpoczynku i w sobotę zameldowałem się na polach ze swoim biegiem regeneracyjnym. W niedzielę wpadło kilkadziesiąt kilometrów rowerem, a poniedziałek to już normalne bieganie (na szczęście w przyjemnym deszczu).

Zatem górskie 47km w poziomie i 2270m w pionie to akcent mający na celu a) rozpoznanie trasy,

b) pracę nad wytrzymałością oraz c) pracę na siłą biegową. Całość zrealizowałem na dość niskiej intensywności z zapasem mocy pod butem choć na mecie czułem, że mam czwórki. I staw skokowy, bo na kamienistym zbiegu starczy chwila nieuwagi, by zatańczyć kankana. Udało się wyjść cało, z lekko tylko ponaciąganymi strukturami okołostawowymi, ale w najbliższych dniach więcej będzie płaskiego bez obciążania lewej kostki.

Podsumowanie minionego tygodnia:

Tydzień spokojnego biegania z solidnym akcentem. Poniedziałek i wtorek to ciągły na niskiej intensywności, czwartek góry, a w sobotę wpadł trening regeneracyjny. W niedzielę zamieniłem kulasy na koła i dodatkowo wpadło 50km rowerem.

4 treningi biegowe w tym raz wycieczka biegowa w górach (tego dnia spędziłem na szlaku ponad 8h)

6 treningów mobilności aparatu ruchu. 2x tylna, 1x przednia taśma do tego 2x staw skokowy i 1x biodrowy.

0 trening siły – rozumianych jako praca z obciążeniem. Górskie bieganie i ponad 2km podejść to oczywiście jest trening siły, ale w tym punkcie nie o to pytam.

Liczba treningów: 4

Kilometraż: 76,6km

Przewyższenia: 2320m

Tempo najszybszego biegania: 5’35/km

Tempo najwolniejszego biegania: 5’50/km

Najbliższe dni to spokojne bieganie i sporo mobilizacji stawu skokowego. Dzisiaj (tj. w poniedziałek) na stosunkowo łatwej trasie znowu wykrzywiłem lewą stopę – nie tyle z powodu nieuwagi czy błota ile prostego faktu, że po czwartku staw skokowy jest ponaciągany i ciut niestabilny. Nie ma potrzeby pauzować, ale muszę popracować trochę nad stopą. Na długiej trasie będzie mnóstwo sytuacji które mogą spowodować kontuzję, zwłaszcza gdy struktury okołostawowe będą osłabione i przemęczone.

Zdrówko!