– Poziom homocysteiny?
– Wskaźnik filtracji kłębuszkowej?
Pytania mają w sobie coś irytującego. Prycham tylko i uśmiechając się patrzę w nieistniejący punkt na suficie.
Upływa kilkanaście sekund po których słyszę te same pytania.
– Poziom homocyste…
– Daj spokój – przerywam i nie przestając się uśmiechać rzucam pojednawczo – jest okej.
– Odpowiedź nieprawidłowa. Poziom homocysteiny?
W sumie tak mogłaby zacząć się całkiem dobra książką. Historia w której główny bohater zostaje poddany dietetycznemu eksperymentowi, a w trakcie okresowej kontroli jakiś dietetyk bez mimiki – a może to sztuczna inteligencja? – weryfikuje postępy i sprawdza stan zdrowia obiektu badań.
Mogłaby gdyby nie fakt, że medical fiction nie wydaje się specjalnie poczytnym gatunkiem literackim. Chociaż kto wie skoro nikt nigdy czegoś takiego nie napisał. Może warto zaryzykować?
Jednak zanim przerzucę się na beletrystykę napiszę coś prostszymi słowy. Przedstawię Wam garść faktów związanych z dietą carnivore – dietą, która sprawdziłem na sobie po to, by przekonać się czy ten model żywienia oparty wyłącznie na produktach odzwierzęcych to dobry, a może zły, wybór. Oczywiście ciężko dyskutować z indywidualnymi odczuciami tak jak nie sposób spierać się z faktami – zatem subiektywne odczucia to sprawa indywidualna, ale to obserwacje i badania będą stanowiły podstawę do snucia wszelkich wniosków.
Dla uporządkowania wiedzy kilka informacji o diecie i pytania na które szukałem odpowiedzi w trakcie testu.
Dieta: carnivore, model mieszany (pierwszy tydzień z eliminacją nabiału, w drugim pojawiają się produkty mleczne, a od trzeciego również nieco olei roślinnych)
Czas trwania: 30 dni
Odstępstwa: kawa, okazjonalnie czerwone wino
Cel: utrzymanie mocno eliminacyjnego modelu żywienia w praktyce, obserwacja wybranych wyników badań – m.in. poziom homocysteiny, profil nerkowy, wpływ diety na insulinooporność, kontrola wagi, sylwetki oraz wydolności sportowej.
Z PAMIĘTNIKA MIĘSOŻERCY – 30 dni na diecie carnivore
W przygotowywanym dla Was materiale znajdziecie znacznie więcej: poradnik o diecie carnivore, gotowe plany żywieniowe, zapiski prowadzone dzień po dniu oraz więcej wniosków płynących z obserwacji i badań. Całość będzie stanowiła wyczerpujący przewodnik i trafi do sprzedaży w styczniu 2023.
Z PAMIĘTNIKA MIĘSOŻERCY – 30 dni na diecie carnivore
Skoro już wiecie, że na obszerną formę trzeba jeszcze trochę zaczekać to teraz pierwsze wrażenia i pierwsze obserwacje.
Czy utrzymanie diety carnivore jako mocno eliminacyjnego modelu żywienia okazało się kłopotem?
Na początek ważna informacja – kiedy mówię o diecie carnivore mam na myśli dietę bez odstępstw (prócz wspomnianych olei – cóż, miałem swoje powody). Brak przypraw, herbaty, większej ilości kawy czy jakichkolwiek produktów mogących zawierać wykluczone produkty takich jak kiełbasy, gotowe mięso, przyprawiane sery i inne. Dla przykładu, w przypadku keto często mówimy, że jakaś tam porcja cukru może być dozwolona, bo w diecie keto nie chodzi o to, by nie było węgli, a o to, by osiągnąć stan ketozy odżywczej. W diecie carnivore również możemy spotkać się z poglądem, że niewielka ilość wspomnianych chociażby przypraw jest dozwolona, ale ja chciałem sprawdzić czy da się z powodzeniem jeść same jaja, mięso, podroby, tłuszcz, a w kolejnych tygodniach również nabiał. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej odśwież TEN ARTYKUŁ:
Pierwszy tydzień okazał się wyzwaniem, głównie z uwagi na trzy kwestie:
Pierwszą z nich był smak, a w zasadzie płaski smak, potraw. Jajka pod każdą postacią jestem w stanie zjeść bez żadnych wykluczonych dodatków jednak przygotowanie mięsa to już wyższa szkoła jazdy. Nie chodzi o to, że nie lubię chrupiących skrzydełek z kurczaka czy golonki, ale 7 dni jedzenia mięsa w maśle klarowanym lub gęsim tłuszczu nieco mnie zmęczyło. Podroby były nie do zjedzenia – po prostu nie lubię i w sumie jedyną możliwą do przełknięcia formą był pasztet. Złapałem się na tym, że raz czy dwa wręcz nie dojadłem obiadu nawet jeśli były to wołowe steki czy soczysty boczek.
Drugim wyzwaniem była osobliwa ociężałość po spożyciu posiłku. Niby brzuch nie bolał, ale dyskomfort był. Niby nie było zaparć, ale miałem wrażenie, że trawienie nie idzie tak gładko jak zazwyczaj. Zdecydowanym plusem było to, że praktycznie od razu po posiłku mogłem zabierać się za aktywność fizyczną – nieważne ile na obiad zjadłem mięsa (a jadłem sporo) już po kilkudziesięciu minutach nie odczuwał pełności przy jednoczesnym zachowaniu sytości. Gdybym miał to opisać obrazowo – odchodzisz od stołu z niezbyt pełnym brzuchem i ze świadomością, że naprawdę porządnie pojadłeś.
Trzecim problemem był wysiłek fizyczny o charakterze wytrzymałościowym. Bieganie bez węglowodanów – tych miałem w diecie zaledwie kilka gramów na przestrzeni całego tygodnia – to droga przez mękę. Praktycznie wszystkie jednostki biegowe w tlenie, a i tak tempo spadało, tętno rosło i w efekcie tempo spadało jeszcze bardziej. Odczuwałem słabszą regenerację i praktycznie przez cały tydzień uczucie ‘ciężkich jak z waty’ nóg. Spodziewaną ciekawostką była natomiast niezła wydolność na treningach siłowych – tutaj praktycznie nic się nie zmieniło i mogłem ćwiczyć z przyjemnością.
W kolejnych tygodniach pojawił się nabiał, który zupełnie zmienił zasady gry.
Na śniadanie, oprócz jajek, pojawił się tłusty twaróg i tłusta śmietana, a dodając do całości jajecznicę otrzymywałem pyszne i sycące danie. Wspomniałem o tym, że nie lubię twarogu? No to na tej diecie całkowicie się to zmieniło, a śniadania w oparciu o tłusty serek pozostały ze mną do dzisiaj.
Co ciekawe – takie urozmaicenie pierwszego posiłku zupełnie mi wystarczało. Myślałem, że mając do dyspozycji sery będę oddawał się kulinarnym uciechom i również obiady przygotowywał z ich dodatkiem jednak, jak się okazało, nie było takiej potrzeby. Golonka w maśle klarowanym z solą była najwspanialszym daniem, steki smakowały wybornie choć przygotowywałem je dokładnie tak samo jak w pierszym tygodniu, a i soczyste boczki, chrupiący drób czy surowe ryby jadłem z niekłamaną przyjemnością. W zasadzie jedna zmiana – twaróg na śniadanie – uczyniła dietę całkowicie przystępną. Nadal nie jadłem podrobów – w zasadzie zrezygnowałem z nich zupełnie – a po dopracowaniu tatara w wersji carnivore uzupełniałem dietę o surowe mięso i to nie tylko wołowe. Postanowiłem również dać sobie spokój ze szpikiem – nie dlatego, że mi nie smakował, ale postanowiłem sprawdzić jak ew. niedobory glicyny wpłyną na poziom homocysteiny.
Ciężkość po posiłku ustąpiła, a wszelki dyskomfort zniknął. Jadłem, odchodziłem od stołu najedzony, ale bez uczucia przesytu i przez kolejne godziny do następnego posiłku nawet przez myśl mi nie przeszło, że jestem głodny. Po obiedzie mogłem zameldować się na kortach niemal od razu i biegać bez uczucia nadmiernej sytości, którą zwykle kojarzymy z przejedzeniem.
Przyzwyczaiłem się do braku wielu smaków – siadając wieczorem do książki piłem wodę (zamiast np. herbaty), a stare przyzwyczajenia powoli zastępowałem nowymi. Fakt, że w ten sposób odmawiałem sobie wielu rzeczy kojarzonych do tej pory z przyjemnymi (garść orzeszków do filmu, herbata, lampka wina) przestał mi przeszkadzać. Było jak było i było dobrze.
Kwestia wysiłku wytrzymałościowego pozostała bez zmian choć ciężkość nóg zaczęła znikać. Na treningach nie byłem w stanie biegać szybciej, ale zaczęło być bardziej komfortowo, za to na siłowni szalałem – czułem się mocniejszy, ćwiczyłem ciężej, dźwigałem więcej.
Brak warzyw, duża ilość spożywanego mięsa i nabiał = niedobory na diecie carnivore?
To temat szeroki jak Bałtyk, długi jak Wisła i głęboki jak Jezioro Hańcza jednak spróbuję tutaj choć częściowo zaspokoić Waszą ciekawość.
Znowu tytułem wstępu – podczas całego okresu diety nie stosowałem żadnej suplementacji. Wszystkie witaminy i minerały pochodziły z pożywienia, a po rezygnacji ze szpiku jedynym źródłem glicyny była skóra, chrząstki czy ścięgna. W tym momencie przypomnę, że niedobór glicyny i nadmiar metioniny, której całkiem spore ilości znajdziemy właśnie w mięsie może prowadzić do podwyższonego poziomu homocysteiny, z drugiej jednak strony mięso jest bogate chociażby w witaminy z grupy B zatem?
Poziom homocysteiny po 30 dniach stosowania diety spadł! Zmiana nie była wielka, ale spadek o 12% to wartość zdecydowanie przekraczająca błąd pomiaru czy nieistotną wartość statystyczną. Z drugiej strony suplementacja witaminami z grupy B i folianami przynosi zwykle większą poprawę, ale mówimy o sytuacji pożywienie vs. kapsułki.
Poziom kreatyniny wzrósł, co niespecjalnie dziwi bowiem wraz ze zwiększonym spożyciem mięsa zwiększyło się spożycie kreatyny.
Badanie eGFR pokazało poziom nieznacznie poza skalą jednak z uwagi na to, że wskaźnik filtracji kłębuszkowej pozwalający ocenić pracę nerek obliczany jest ze wzoru w której jedyną zmienną jest poziom kreatyniny taki wynik jest diagnostycznie kompletnie nieprzydatny. Żeby ocenić właściwie ew. problemy należałoby wykonać badanie poziomu cystatyny C. Dodam jeszcze, że zwiększone wartości w obszarze kreatyniny czy GFR nie przekraczały tych, które często obserwujemy w okresie suplementacji kreatyną.
Oczywiście powyższe wskaźniki to jedynie część z tego, co sprawdzałem zestawiając teorię (publikacje, badania) z praktyką (obserwacje, badania własne). Jak napisałem na wstępie – temat bardzo rozległy, a do właściwej oceny potrzeba spojrzenia na całość zagadnienia. Profil lipidowy, poziom glukozy, insuliny, próby wątrobowe i trzustkowe, a także ogólne spojrzenie na morfologię krwi – o tym już w styczniu.
Dieta carnivore jako dieta redukcyjna?
W niektórych publikacjach znajdziecie informację, czy raczej przeciwskazanie do stosowania tej diety jako sposobu na odchudzanie. Pytanie – dlaczego nie? Oczywiście dzisiaj stosowanie diet wysokobiałkowych w celach redukcji wagi nie cieszy się zbyt dobrą prasą jednak nie zmienia to faktu, że będąc na karniworze i tak dostarczycie więcej białka niż na standardowej diecie wysokotłuszczowej. I nie tyle chodzi mi tutaj o % rozkład makro ile o białko w przeliczeniu na gramy (i dalej, w przeliczeniu na kg należnej masy ciała) – we wspomnianym wyżej krótkim artykule o diecie carnivore pisałem o ogólnej zasadzie proporcji tłuszczu do białka.
Jednak nie chcę tutaj rozważać wszystkich ‘za i przeciw’, a już tym bardziej argumentować swojego stanowiska tylko przedstawię Wam ‘suche’ fakty.
Standardowo, oczywiście, jedno zdanie tytułem wstępu. Będąc na diecie carnivore nie limitowałem kalorii jedząc pod uczucie sytości jednak wyrywkowo sprawdzałem swoją dzienną podaż energii. Ze wszystkich znaków na niebie, ziemi i danych z kalkulatorów kalorii wychodziło, że przyjmowałem ich więcej niż w moim ‘codziennym’ żywieniu o jakieś 300 do 500kcal! Nie każdego dnia, nie zawsze dokładnie tyle, ale z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że było ich więcej nawet o 20% vs. moje przeciętne spożycie na keto. A co się stało z wagą?
Pod koniec testu było mnie mniej o kilogram i kilka centymetrów w obwodach. Najwięcej straciłem w okolicy brzucha (talia, pas, biodra) i gołym okiem widać było delikatną rekompozycję przy czym pomiary w bicepsie, udzie czy łydce nie wskazały niemal żadnych zmian. Biorąc pod uwagę prosty fakt, że na diecie mięsożercy moje zapasy glikogenu skurczyły się jeszcze bardziej oraz to, że treści pokarmowej było zwyczajnie mniej (chociażby z uwagi na całkowity brak błonnika) nie powinno to specjalnie dziwić jednak to, że przy teoretycznym surplusie nie przybierałem na wadze stanowi pewną ciekawostkę. Oczywiście można to tłumaczyć chociażby termicznym efektem jedzenia chociaż białko trzymałem w rozsądnych granicach, a tłuszcz, jak wiadomo, legitymuje się najniższym współczynnikiem TEF. Jednak patrząc na suche informacje można śmiało stwierdzić, że mimo większej podaży kalorii w diecie nie osiągnąłem kalorycznej nadwyżki, co z kolei spowodowało zastój w wadze. Piszę ‘zastój’, bo kilogram o którym wspomniałem z łatwością nadrobię wprowadzając nieco więcej warzyw. Jakie mogą być wytłumaczenia i jak wyglądały zmiany tydzień po tygodniu?
Z PAMIĘTNIKA MIĘSOŻERCY – 30 dni na diecie carnivore
Krzysiek Kupisiewicz – Projekt Ketonator
styczeń 2023
Najnowsze komentarze