Kiedy lata temu zaczynałem się wydłużać w kierunku biegów ultra nie sądziłem, że to podejście okaże się kiedyś do bólu praktyczne. Dzisiaj, kiedy ceny paliw rosną szybciej niż dodatkowe kilogramy po zjedzeniu palety pączków (w wersji keto – tortu ze smalcu i dżemu ze świni) każde przebiegnięte 200km to stówka oszczędności, co oznacza…

…Co oznacza, że szybciej wyjdę na swoje oddając do skupu butelki po piwie! Nic to jednak, nie kasuję wstępu tylko zapraszam Was do czytania kolejnego ‘podsumowania’. Dzisiaj będę przemyśliwał nadchodzące tygodnie i spróbuję odpowiedzieć sobie na pytanie ‘czy jestem właściwie zrobiony na sierpniową setkę w górach’?

Po ostatnim biegu w Beskidach (relacja TUTAJ) zastanawiałem się czy poziom sportowy, który prezentuje daje mi jakąkolwiek gwarancję na ukończeni stukilometrowego biegu Chudy Wawrzyniec w limicie. Krótkie info o tej imprezie dla tych, którzy nie znają i przez to nie mogą wiedzieć skąd w ogóle u mnie takie myśli.

Chudy Wawrzyniec to bieg górski odbywający się co roku w Beskidzie Żywieckim na dystansie 50, 80 lub 100km. Po wybraniu dystansu i zapisaniu się na bieg wciąż masz możliwość zmiany trasy – decyzję podejmujesz na szlaku choć oczywistym jest, że stając na linii startu wiesz, co biegniesz. Ale na wszelkie wypadek masz możliwość zmiany. Chudowawrzyńcowa setka odbywa się co 2 lata a tym co stanowi o jej trudności to nie dystans czy przewyższenia, ale skromny (wspólny dla wszystkich dystansów) limit czasowy – 16 godzin. I to między innymi dlatego w poprzednich 2 edycjach tego biegu stukilometrową trasę ukończyło w limicie zaledwie 26 biegaczy.

Głównie z tego powodu zastanawiam się jak to pobiec i dobiec, bo z lektury moich wcześniejszych startów wychodzi mi, że na tej trasie muszę pobiec szybciej i dalej niż kiedykolwiek. I owszem, biegałem setki z większym nawet przewyższeniem ale nigdy w tak krótkim czasie.

Po rekonesansie ostatniej części trasy wiem już, że nie są to łatwe kilometry, zwłaszcza jeśli w nogach masz już ich 70. Szlaki piękne, podejścia nie takie trudne, zbiegi dość przyjemne, ale sklepane czwórki nie będą pomagały. Ostatnio podczas wycieczki biegowej te 33km biegłem jakieś 6 godzin mając w nogach 13 kilometrów. Teraz będę musiał to pobiec w maksymalnie 5 mając za sobą ponad 5 razy więcej.

Czy muszę być szybszy niż zawsze na tych szlakach? Nie. Muszę po prostu później zacząć zwalniać. Tylko tyle. Aż tyle.

Do startu zostało 8 tygodni. Po drodze 2 urlopu i minimum 2 taperingu. Szukam dźwigni, która w największym stopniu przyczyni się do sukcesu na tej trasie i wiem na pewno, że nie będzie to bieganie. Ale nawet z uporczywą myślą ‘jak to do cholery zrobić’ (a może głównie dzięki tej myśli) wprost nie mogę się doczekać tej wyrypy. Jak to kiedyś napisałem:

Masz szansę, ale nie masz gwarancji – to się chyba nazywa ‘wyzwanie’, hę?

Podsumowanie minionego tygodnia:

W tym tygodniu biegałem ciągłe – raczej mniej niż więcej i raczej spokojnie niż szybko. Rozruszałem się nieco w czwartek robiąc ponad 16km w terenie ze średnią prędkością 5’11/km – zacząłem szybciej, ale po 5km w słońcu skręciłem do lasu i nieco odpuściłem tempo.

Standardowo już w niedzielę 50km na rowerze, łącznie w tygodniu wpadło jeszcze ‘kilka’ kilometrów przy różnych okazjach, ale to raczej nie treningi tylko zwykłe wożenie dupy.

4 treningi biegowe po polach i lasach. Generalnie upalny tydzień.

5 treningów mobilności aparatu ruchu. 2x tylna, 1x przednia taśma do tego 2x staw skokowy.

0 trening siły – przyznaję, że tutaj ostatnio się obijam.

Liczba treningów: 4

Kilometraż: 53,4km

Przewyższenia: 75m

Tempo najszybszego biegania: 5’11/km

Tempo najwolniejszego biegania: 5’41/km

Chodzi za mną pomysł żeby jeszcze przed urlopem wyskoczyć na dłuższe bieganie po płaskim. Mam taką trasę rowerową przeliczoną na około 50km, a przyszły weekend zapowiada się deszczowo więc i nieco chłodniej. Zobaczymy.

Zdrówko!