31 dnia lipca wybrałem się na ostatnie dłuższe niż regulaminowe, dziesięciokilometrowe, rozbieganie. Pogoda dopisała więc zagwizdałem cicho na mojego kumpla z zespołu i poszliśmy rysią. Celem nie było tempo; całą trasę biegłem lekko skupiając się na rytmie i oddechu. Jak zawsze kiedy biegam z Guzikiem czasem trzeba szarpnąć tempem – stanąć kiedy ogoniasty chce się skąpać w strumieniu, wypiąć ze smyczy gdy wbiegniemy w las, biec noga w nogę gdy zagubiony motocyklista postanowił przejechać się polną ścieżką. Jednak nie zmienia to faktu, że gdy na końcu treningu zatrzymaliśmy się przed furtką, a ja spojrzałem na zegarek oczy zaśmiały się i usłyszałem swój własny głos: Gotów.

Miniony tydzień był ostatnim tygodniem treningu przed startem. Dla tych, którzy przegapili informacje, ale również dla siebie z przyszłości – 13 sierpnia pobiegnę stukilometrową trasę po górach gdzie po raz pierwszy będę ścigał się z limitem 16 godzin. Bo widzicie przebiec sto kilometrów dam radę, pokonać wszystkie czekające mnie przewyższenia – jak najbardziej, ale czy jestem w stanie zrobić to w mniej niż 960 minut?

Z moich obliczeń wynika, że na tej trasie muszę pobiec szybciej niż kiedykolwiek. A nawet jeśli to zrobię to wciąż zostaną mi ostatnie 33 kilometry z najwyższą kiepką i najdłuższym podejściem na trasie. I jakieś 5 godzin, by zmieścić się w limicie. Czy mam szacunek do tego dystansu? Jasne. Pewność, że dam radę? Nie. Przekonanie, że to zrobię? Absolutnie tak!

W sobotę przebiegłem 14km z hakiem w czasie 1h24’ na średnim tętnie 127 uderzeń na minutę. W niedzielę tę samą trasę zrobiłem w tym samym czasie i średnim HR 121 ud./min. Uchylając rąbka tajemnicy w ten wtorek biegałem krótki ciągły z tętnem poniżej 120. Wolniej, ale to bez znaczenia. Już dawno zrozumiałem, że żeby zrobić tę trasę nie muszę biegać szybciej – muszę zacząć później zwalniać.

Zatem ostatni tydzień treningu, a kiedy piszę te słowa jestem już w okresie taperingu – mało biegania i dużo odpoczynku. W kolejnym tygodniu dojdzie jeszcze sporo jedzenia, a tymczasem pokażę Wam jak wyglądał ubiegły tydzień w liczbach.

Podsumowanie minionego tygodnia:

W tym tygodniu, jak ostatnio niemal co tydzień, cztery ciągłe z czego jeden raz poleciałem 20 kilometrów, a we wspomnianą sobotę i niedzielę po 14. Biegam spokojnie, oddycham pełną piersią i pozwalam nogom odpocząć. Zwykle kiedy kończę trening nogi mam bardziej świeże niż na początku, ale nie daję się porwać emocjom i kolejne bieganie również będzie spokojne. Ponoć tylko spokój może nas uratować; nie wiem czy to prawda, ale brzmi dobrze.

4 treningi biegowe po polach i lasach. Raz bez Guzika, inne razy pogoda pozwoliła pobiegać w parze.

2 treningi mobilności aparatu ruchu – raz tylna, raz przednia taśma. Tylko tyle żeby się nie zastać.

0 treningów siły chociaż godzinek na kortach nie odpuszczam uważając jednocześnie na sytuacje w których zrywam się do piłki.

Liczba treningów: 4

Kilometraż: 60,6km

Przewyższenia: 123mm

Najszybsze bieganie (tempo): 5’30/km

Najdłuższe bieganie (dystans): 20km

W tym tygodniu 3 razy w biegu i być może jakieś łażenie po okolicznych górkach. W przyszłym, przedstartowym buty biegowe założę, raz, maksymalnie dwa razy – rozruszam kulasy w krótkim i szybszym biegu i przebiegnę się naszymi ścieżkami z w tempie konwersacyjnym jak zawsze rozprawiając z kompanem o sensie istnienia, początku świata i tym, czy odkręcając siusiaka może nam odpaść dupka. Same ważne tematy!

Nie wiem czy popełnię jakiś wpis przed startem, bo nie wiem czy będę miał o czym pisać – chyba, że odpuszczę sobie dzienniczek treningowy i uraczę Was (i siebie) jakąś solidną porcją grafomaństwa. Zobaczymy. Za to po biegu odezwę się na pewno!

Zdrówko!